Pisarz rowerowy Peter Foot zabiera nas na emocjonującą przejażdżkę po cichych ścieżkach i polnych drogach w pasmach Dandenongs Ranges, na wschód od Melbourne w Australii. Jak przeczytasz, nie była to zwykła przejażdżka rowerem – była to okazja, aby cofnąć się i spojrzeć na zwariowany świat i poczuć wdzięczność za rzeczy, które mają największe znaczenie.
Pękaty odcień utrudnia dostrzeżenie skał z daleka. Tor skręca w dół, a ja przyspieszam. Czuję wiatr na szyi, słyszę warkot bębenka.
Kilka szybkich zamiatarek. Patrzę przed siebie, żeby dostrzec linię, potem spoglądam w dół, żeby sprawdzić, czy nie ma kamieni, a potem z powrotem na tę linię. Jest rower i moje połączenie z nim, szlak i gliniasty zapach lasu. Ustawiam biodra tak, aby opony lekko ugryzły i dryfowały, a cały motocykl był przygotowany jak łuk, który odskoczył i wystrzelił mnie przez wyjście. Tak. Oto jest.
Jest w tym czymś bezgłębszym, w tym kinetycznym doświadczeniu. Kiedy tracisz równowagę, kiedy jedna noga stoi w chaosie, to cię sprowadza z powrotem. Potrzebuję tego teraz. Jestem nakręcony jak zegar tysiącdniowy, zapożyczając słowabyły premier Australii Paul Keating. To był dziwny rok.
I jestem zmęczony. Taki zmęczony. Bez podjęcia świadomej decyzji przestaję pedałować. Bębenek się uspokaja, a następnie zatrzymuje, a ja wybieram mniej więcej przypadkowe miejsce na poboczu toru i kładę się. Zdejmuję hełm, opieram głowę o ziemię i zamykam oczy.
To był dziwny rok. Pandemia oczywiście. W Wiktorii doszło do jednego z najcięższych blokad na świecie. Kto by rok wcześniej przewidział, że zimą 2020 roku potrzebna będzie kartka papieru – w zasadzie paszport – aby podróżować dalej niż pięć kilometrów od domu? Że wieczorem będę mógł wyjść na środek ulicy przed moim domem – technicznie rzecz biorąc, łamiąc godzinę policyjną – i nie zobaczę żywej duszy. Żadnej osoby chodzącej, żadnych samochodów, żadnych dźwięków, jak apokalipsa. A co najdziwniejsze, rząd koalicyjny podwoiłby tę kwotęPłatność dla osoby poszukującej pracy.
Potem były bagniste, zwyczajne rzeczy, które nagle się skomplikowały. Obliczenia ryzyka, które przeprowadzasz w związku z przytulaniem członka rodziny lub uściskiem dłoni współmałżonka. Sposób, w jaki, czasami obsesyjnie, wspominałeś, jak ta osoba kaszlała w pobliżu ciebie w supermarkecie lub jak w roztargnieniu pocierałeś oko? Jak przez mały, niewinny błąd możesz narazić bezpieczeństwo swoich bliskich? Czasami wydaje się, że rok 2020 był przede wszystkim ćwiczeniem radzenia sobie z lękiem. Przynajmniej teraz jestem w tym lepszy.
Stopniowo dostrajam się do otaczającej mnie przestrzeni. Szelest liści na wietrze i wrzask białej kakadu. Delektuję się chłodną parnością cienia. Kilka mrówek pełza po mnie. Małe łaskotanie w kostce, kolejne na ramieniu. Dziwna mucha brzęczy wokół. Czuję, jak mój mózg zostaje wciągnięty przez grawitację. Opieram się na zmęczeniu. Odpadanie…
…ostre ukłucie w kolanie. Mimowolny skurcz podnosi mnie do pionu. Amarszowa mucha. Odpycham go wierzchem dłoni. Jak długo tu jestem? Chcę więcej odpoczynku, jak spragniony wody. Ale teraz nie śpię. Trochę wzburzony. Oby tak dalej. Zmęczony wsiadam z powrotem na rower.
Kroczę łatwym, podwójnym szlakiem Dandenong Creek Trail, aż dotrę do Zig Zag Track. Nazywa się tak, ponieważ prowadzi stromo w górę w stronę szczytu góry Dandenong. Siedzę i haruję, utrzymując wagę nisko i do przodu. Przednie koło unosi się nieco nad ziemię, więc kołyszę się w lewo i w prawo, aby zachować równowagę. Pot sprawia, że koszulka się do mnie przylega. Biegacz mija mnie schodząc na dół i witamy się.
Znowu docieram do płaskiego kawałka toru, a potem zabawnego, prostego zjazdu z kilkoma kamienistymi fragmentami. Trzymam go w ryzach i obciążam widły. Kroczę po kamieniach i czuję, jak nierówności przenikają przez olej i komorę powietrzną, aż do słuchawek i kości moich ramion. Tak, znowu to samo. Ruch jest błogością. Rozkosz.
Na ścieżce przed nami kręci się grupa ludzi. Zwalniam i kiedy jestem blisko nich, roślinność po mojej lewej stronie przestaje być, a zamiast niej pojawia się widok na miasto. Jest szeroki i niezakłócony, jak gdyby stał kilka stóp od ekranu IMAX.
CBD to mała kępka patyków w oddali. Przedmieścia rozciągają się aż do podnóża góry pode mną. Widzę ciemnoniebieski zatokę na południu i mglistą szarość pasm na północy. Nie tak dawno temu przypominało to ogromne więzienie. Całe to miasto. Otoczony zatoką, pastwiskami i policyjnymi punktami kontrolnymi. Zwariowany.
Moja żona uzyskała pozytywny wynik testu na początku roku. Ale to nie było z powodu Covida. Była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. COVID-19 nie dotarł jeszcze do naszych brzegów, ale kiedy to zrobił, pojawiły się pewne komplikacje, takie jak cały kontakt z systemem medycznym związanym z ciążą i porodem. Więcej obliczeń ryzyka, nowe dziwne procedury. Na jedno z USG partnerzy zostali wypędzeni z poczekalni. Stałem na alei wraz z dwoma innymi przyszłymi ojcami i patrzyłem przez szybę na moją żonę w masce. Jeden z chłopaków, który miał już dziecko, opowiedział mi trochę o ojcostwie.
Niepewność wzrosła wraz z nadejściem i odejściem fal zarazy. Zadecydowano, że partnerzy będą mogli przebywać w szpitalu jedynie dwie godziny po porodzie. Zadecydowano, że rodzące kobiety nie mogą korzystać z wanny ani prysznica, co jest bardzo powszechną strategią stosowaną w celu relaksacji i łagodzenia bólu. Jakie inne dekrety mogą zostać nagle wydane? A co jeśli zdarzy mi się mieć gorączkę? Czy zostałbym wpuszczony? Czy moja żona pracowałaby sama? Czy przegapiłabym narodziny mojego dziecka? Ostatecznie zdecydowaliśmy się na poród domowy.
Zostawiam za sobą widok na miasto i chwilę później szlak zmienia się z płaskiego i szerokiego na stromy, kamienisty singletrack. Zatrzymuję się na górze i patrzę w dół. To piłka liniowa. Na drugim rowerze bym się nie wahał. Ale nie mam zakraplacza i mam większą długość mostka niż skok widelca. Kilka lat temu na rowerze przejechałem przez kierownicę i złamałem rękę. To nie wystarczy teraz, z dzieckiem i w ogóle.
Zsiadam i zjeżdżam na rowerze. Moje ruchy są niecierpliwe i nieprecyzyjne. Nie ma mnie tutaj, naprawdę. Mój umysł jest zajęty drobnymi rzeczami, na przykład tym, jak obudziła mnie wcześniej ta mucha. Ganię się za myślenie o czymś tak głupim. Marnuję ten piękny dzień, a to tylko jeszcze bardziej mnie stresuje. Jestem nakręcony jak zegar tysiącdniowy.
Piętnaście minut później dochodzę do kawiarni. Zamawiam foccacię z pieczonych warzyw i smoothie z mango. Kiedy jem, oddycham. Po prostu oddychaj. Patrzę w dół pasma i na ciemne wody Silvan Resevoir, głęboką dziurę w zielonym baldachimie lasu. Żuję i oddycham.
Po obiedzie znajduję zacienione miejsce w pobliżu altanki i kładę się na wilgotnej ziemi. Teraz zamierzam porządnie odpocząć. Nic nie jest w stanie mi przeszkodzić. Myśli wirują i wirują. Wypływają na brzeg mojego umysłu i patrzę, jak znikają z powrotem w wodzie. Czuję wiatr na skórze. Chwilę później ponownie otwieram oczy i przez kilka minut patrzę, jak słońce oświetla niektóre liście promienną zielenią, podczas gdy inne są w cieniu. Wiatr sprawia, że światło migocze i skacze.
Wcieram odrobinę kremu przeciwsłonecznego w ramiona, twarz i szyję. Znów przerzucam nogę na drugą stronę i toczę się po gładkim singletracku. Jeżdżę przez gaj najwyższych paproci drzewiastych, jakie kiedykolwiek widziałem. W jednym dużym, martwym eukaliptusie ktoś zamontował małe drzwiczki. Otwieram, a w środku jest maska chirurgiczna.
Wychodzę na Olinda Creek Road. Schodzi po wschodniej stronie pasma. Przyspieszam. Przelatuję obok kobaltowego błękituagapant, a ich błyszczące główki wystają z pobocza drogi, jakby wyciągały szyję, żeby popatrzeć, jak przechodzę. Jakie piękne imię:agapant.Jakże to rozkoszne, że istnieją, że mają tak piękne imię i że nie świeci słońce.
Na końcu drogi patrzę na mapę i wyruszam nieznanym mi szlakiem. I robię to, po co tu przyszedłem. Przez następne kilka godzin wyruszam nieznanymi ścieżkami, biegam wzrokiem po drzewach i chichoczę. Znajduję rzadko używany odcinek singletracku, nad którym leży wiele małych kłód. Obciążam przód i narzucam na nie sprężynę, czasami tylne koło muska korę, a czasami jednym ruchem oczyszczam je do czysta.
Później pedałuję szeroką, płaską ścieżką, mijam chodzika i obserwuję korę eukaliptusów. Później wjeżdżam na prostą, zarośniętą ścieżkę, która biegnie przez kępę szerokolistnych drzew. Jest pięknie zacieniony i przypomina mi las północnoamerykański. Na chwilę zapominam o wszystkim i czuję, że naprawdę mógłbym być na drugim końcu świata. Zatrzymuję się na chwilę i widzęlirogondrapanie w ziemi. Dandenongi są poprzecinane takimi szlakami. Warto poświęcić jeden dzień na ich poznanie.
Późnym popołudniem zdaję sobie sprawę, że droga, którą podążam, prowadzi z powrotem do miejsca, w którym zacząłem. Nie miałem takiego zamiaru. To było nieoczekiwane. Jest to pojazd wyłącznie dla kierownictwa, jest stosunkowo płaski, co oznacza, że mogę ominąć główną drogę i ruch na niej. Prowadzi przez rozległe arboretum. Po lewej stronie gaje sekwoi kalifornijskiej. Po prawej drzewo szerokolistne z Azji.Chiński Boodelie-boo,czy jakkolwiek mówił ten mały znak. Słońce coraz niżej i przybiera złocisty odcień. Kontynuuję chichot.
Okrążam zakręt i dochodzę do rzędu dużych jarzębin. Ich ogromne pnie stoją po jednej stronie drogi. Tyle w nich masy. Słońce zachodzi pod pewnym kątem. To czarujące. Po części spodziewałem się zobaczyć leśną wróżkę skaczącą między drzewami. Zatrzymuję się, przyglądam się tej scenie i nie mogę przestać myśleć o tacie. Przechodzą mnie drgawki w przypadkowych momentach, pod ciężarem tego.
Diagnozę otrzymał w chwili, gdy nowy koronawirus COVID-19 został uznany za globalną pandemię. Miał dwie operacje, cykle chemii i inne rzeczy. Dzień po pierwszej operacji udzielał mi przez telefon porad na OIOM-ie w sprawie zbliżającej się rozmowy kwalifikacyjnej. Typowy tata. Zawsze myślę o mnie i mojej siostrze. Innym razem siedzieliśmy na dziedzińcu szpitala, głaskaliśmy kota z sąsiedztwa i rozmawialiśmy o rodzinie.
Kiedy jeszcze mógł chodzić, podczas kwarantanny spacerowaliśmy po parku razem z innymi biegaczami, spacerowiczami i rzucającymi frisbee. Delektowałem się rozmowami, które odbyliśmy. Delektowałem się nimi bardziej, niż myślę, że smakowałem cokolwiek innego. Zawsze przedstawiał mi wszystko z właściwej perspektywy i słuchał.
„Zaopiekuj się tą wspaniałą żoną i synem, jakiego masz” – mawiał.
– Zrobię to, tato.
Nigdy nie zapomnę blasku w jego oczach, kiedy po raz pierwszy spotkał mojego syna. Zawsze będę wdzięczny, że mógł zostać dziadkiem przed śmiercią. Zawsze będę wdzięczny, że mój tata i syn mogli spędzić razem kilka miesięcy tu, na ziemi, w miejscu, gdzie rośnie jarzębina.
Czas publikacji: 01 września 2021 r